Był zwykły dzień, nic nie zapowiadało, że za chwile stanie się coś co zmieni Jej życie na zawsze. Zwykła dziewczyna, nie miała nawet dwudziestu lat, zajęta swoją codziennością. Może zamiatała, może właśnie jadła, a może po prostu usiadła pod drzewem które rosło przed domem i odpoczywała snując plany na przyszłość, w końcu niedawno przeżywała własne zaślubiny. I w tym wszystkim nagle pojawia się Anioł, który mówi „Nie bój się! Znalazłaś Łaskę u Boga”. I dalej: „oto poczniesz i porodzisz Syna. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego”. W tym momencie coś w niej pękło. Szybka analiza zdarzeń, wynik: coś tu jest nie tak. Pomimo strachu postanawia zabrać głos. „Jak się to stanie, skoro nie znam męża?”. Anioł uśmiecha się i odpowiada „dla Boga nie ma nic niemożliwego”. Cisza… i dalej cisza… Cisza, w która może zaważyć o dalszych losach świata. Wiele myśli w głowie, coraz więcej pytań i w końcu coś ją przerywa – jedno krótkie „niech mi się stanie”. Na twarzy czuje łzy, pada na kolana, bo z tego wszystkiego nie jest wstanie ustać. Płacze, bo nie może zrozumieć tego co się właśnie stało, wie tylko, że nic już nie będzie takie jak wcześniej. Co powie mężowi? Co ludzie powiedzą? Tworzy scenariusze kolejnych zdarzeń, a gdy podnosi wzrok anioła już nie ma. Została z tym wszystkim sama…

Skwar, na niebie ani jednej chmurki, połów dziś niewielki – szkoda było wypływać. Czas kończyć pracę i zwijać sieci. Prosty rybak, ręce zniszczone, twarz spalona słońcem, wygląda na zmęczonego. Spogląda przed siebie i widzi brata, którego wolałby zobaczyć na łodzi ze wszystkimi, a nie wypoczętego i szczęśliwego na przechadzce z jakąś dziwną grupą ludzi. „Znaleźliśmy Chrystusa!”. Kolejny „mesjasz”? Nie pierwszy i nie ostatni – pomyślał nie przerywając pracy – Skąd więc ta wielka ekscytacja? „Bracie, znaleźliśmy Chrystusa, słyszysz?” – słyszał, przecież wszyscy słyszeli. Podnosi się, bo kto wie czy znowu nie będzie tego wołania. Z tego tłumu wyłania się jakiś mężczyzna, na oko ma jakieś 30 lat. Ma w sobie coś takiego, że ten prosty rybak nie ma już chęci pracy, zamiast tego chce usłyszeć Jego głos. Długo nie musiał czekać. „Pójdź za mną!”. „Pójdę” – pomyślał od razu, bez pytań – po prostu w jednej chwili wiedział, że to najlepsze z możliwych rozwiązań. Nauczyciel uśmiechnął się, jakby znał już niewypowiedzianą odpowiedź. I od tej chwili jego życie całkowicie się zmieniło, choć tego dnia jeszcze nie wiedział, kim się stanie…

Pochodził z Kariotu, nigdy nie dali mu tego zapomnieć, choć zostawił tam wszystko, dla nich wciąż był tylko „isz Kariot”. Pewnego dnia spotkał Nauczyciela i poszedł za nim. W jakich okolicznościach? A kto by to pamiętał, był przecież jednym z wielu w tym tłumie, który za Nim szedł. Lecz pewnego dnia, gdy weszli na wzgórze tłum kilkudziesięciu osób przeczuwał, że zaraz stanie się coś wyjątkowego. I stało się, Mistrz wybrał dwunastu najbliższych towarzyszy: Szymona, na którego wołali Piotr, jego brata Andrzeja, celnika Mateusza… słychać już było szum, bo wszyscy pytali między sobą „kto będzie następny”. A Iskariota, jak go z czasem nazwali, milczał i czekał na rozwój wydarzeń, słyszy „Szymon”, wszyscy wiedzieli o jego gorliwości, więc nie był zaskoczony. No to została ostania osoba i będzie po wszystkim, może się rozejdą, a może znów usłyszą jakąś przypowieść – na co czekał najbardziej, lubił przecież Go słuchać, wszystkie Jego słowa wciąż miał w pamięci. Nagle pada jego imię. Ktoś go szturcha, on wciąż nie wierzy, nie był przecież nikim wyjątkowym, on po prostu był i się nie wyróżniał. Lecz podszedł, a jego zadaniem było po prostu być przy Nim…

I tak mijały lata. Nauczyciel szedł, a oni przy nim. Lecz gdy doszli do Jerozolimy, wszystko się zmieniło. Atmosfera stała się napięta. Matka coraz mniej spała, czuła, że Synowi coś zagraża. Słyszała o tym już wiele razy, przecież i w Świątyni usłyszała „Twoją duszę miecz przeniknie”, a przecież i Syn niejednokrotnie o tym mówił. No niby wiedziała, ale nie podświadomie nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Ona spędzała z nim coraz mniej czasu, przecież był zajęty nauczaniem, rozmowami z uczniami czy sporami z Faryzeuszami, którzy co prawda zawsze przegrywali spory na słowa, ale wiedziała, że są ludźmi wpływowymi i tak łatwo nie odpuszczą.

Oni – prosty rybak, który stał się pierwszym spośród pozostałych uczniów oraz on prosty mieszkaniec Kariotu, który trzymał trzos i w imieniu całej grupy dawał jałmużnę – byli przy nim każdego dnia i obserwowali to wszystko co działo się w tych, jak się później okazało, ostatnich dniach przy Mistrzu. W końcu dwunastu wraz z Nauczycielem udali się na ubocze, z dala od tłumu, który wciąż był z nimi. Rozmawiali, zadawali pytania, a On im odpowiadał, aż w końcu rzekł, że zbliża się godzina w której „uda się w drogę, którą oni pójść nie mogą”. Nie zrozumieli o czym mówi, ale nikt nie miał odwagi się do tego przyznać, do czasu. „Panie, pójdę za Tobą. Nawet życie moje oddam za Ciebie”, wyrwał się przed szereg porywczy rybak. Lecz Mistrz tylko spojrzał na niego tym swoim przenikliwym wzrokiem i odpowiedział mu: „Życie za mnie oddasz? Nim kogut zapieje, ty trzy razy się mnie wyprzesz”.

Dwunastu zasiadło w miejscu przygotowanym, czekał już baranek, czekał chleb, wino, było wszystko tak jak nakazuje Prawo. „Czemu ta noc jest wyjątkowa? – Bo tej nocy Pan wyprowadził lud swój z Egiptu”. Pan umył im nogi, Pan dał im Chleb mówiąc „To jest Ciało Moje” i dał im kielich z Winem, mówiąc „To jest Moja Krew”. Nie rozumieli tego, ale wiedzieli, że Nauczyciel, w ten sposób zaczął urzeczywistnić to wszystko o czym czytali u proroków i czego słuchali w Jego naukach. „Jeden z was Mnie zdradzi”, spada jak grom z jasnego nieba, jeden drugiego przekrzykuje „chyba nie ja?”, aż wreszcie odzywa się ten, który wybrany był jako ostatni: „czy nie ja, Panie?”, „tak, ty” w tym momencie nikt nie wie co się dzieje, Nauczyciel jest dziwnie spokojny i do powiada tylko „co masz czynić, czyń prędko”. I wyszedł zastanawiając się co teraz, co o nim myślą i nad tym co za chwilę zrobi. Spotkał ich ponownie w ogrodzie, do którego chodzili z Mistrzem. Zobaczył ich, pozostała jedenastka spała, a Nauczyciel modlił się przerażony. „Przyjacielu, po coś przyszedł?” Podszedł do Niego i pocałował go, jak kogoś, kto był mu bliski, bo przecież tak było! „Pocałunkiem zdradzasz Syna Człowieczego?”. Wtedy zrozumiał co zrobił i opadł na ziemie, ale wszystko już się dokonało, a on nie mógł nic z tym zrobić.

Przyszedł sąd. Wszyscy tam byli. Ona stała i płakała, chciał stać tam zamiast Niego. Był ten, który chciał iść na Nauczycielem nawet na śmierć i wołał „Nie znam tego Człowieka”. I gdzieś na uboczu można było spotkać niespokojnego mężczyznę trzymającego sakwę z trzydziestoma srebrnikami.

Było ich troje. Ta, która była przy Nim do końca, ten, który stchórzył i ten, który Go sprzedał.

Było ich troje. Ta, która bezgranicznie była Mu oddana, ten, który widział dla siebie nadzieję i ten, który całkowicie ją stracił.

Było ich troje. Ona stała się Matką wszystkich wierzących, on stał się fundamentem Kościoła i w końcu ten trzeci, który sam pozbawił się przebaczenia.

Było ich troje… A ja? Z kim mogę się identyfikować? Czy bezgranicznie ufam, czy może pamiętam, że mimo wszystko wciąż jest dla mnie nadzieja, a może całkiem ją straciłem i nie widzę dla siebie żadnej nadziei? Kim jestem w tym kolejnym tygodniu Wielkiego Postu?

Tomasz Dragańczuk