Mam już wstęp, który pewnie już przeczytałaś/eś, więc teraz czas na rozwinięcie, którego treść już pewnie znasz, bo cóż więcej, nad to co już ktoś napisał czy powiedział, może wymyślić kleryk drugiego roku, który pisaniem tego wszystkiego zajmuje się tylko dlatego, że ktoś kiedyś mu zaufał i powierzył tę stronę? Co może napisać ktoś, kto w tej materii nie jest żadnym autorytetem, a jego „wypociny” mogą przeczytać osoby, które dla niego powinny takowym się stać? Odpowiedź brzmi, może wiele! Może wiele powielić, wiele przytoczyć, ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Powiedzmy sobie szczerze, każdy z nas ma dostęp do Internetu i może wszystko tam wyszukać i ja nie jestem do tego nikomu potrzebny. Ale mam coś czego tam nie znajdziesz drogi czytelniku, który wytrwałeś i dotarłeś do końca tego przydługiego wywodu, mam swój własny obraz tego wszystkiego, który rozwinął się w toku lektury, obserwacji, a także, a może przede wszystkim, z własnego doświadczenia przeżywania tego świętego Czasu.

No to zaczynamy – pomyślał autor i… zaczął patrzeć w ekran, bo nie wiedział o czym najpierw napisać. Po chwili patrzenia zaczął liczyć dni i coś mu przestało się składać. Wielki Czwartek, Wielki Piątek, Wielka Sobota i Niedziela Zmartwychwstania. No i jest zgrzyt, bo nazwa mówi na o trzech dniach, a jakby na to nie patrzeć wychodzą nam cztery. I na rozwiązanie tego problemu widziałem już najprzeróżniejsze pomysły: od łączenia poszczególnych dni aż do całkowitego usuwania jednego z nich. Łatwo jest powiedzieć, że Niedziela Zmartwychwstania jest już w innym okresie liturgicznym, więc się nie liczy. Albo, może, wykreślić Wielki Czwartek, bo owszem wtedy się zaczyna Triduum, ale nie ma co go liczyć bo jego większa część jest jeszcze w Wielkim Poście. Są to bzdury! I ja nie zamierzam tego powielać. Spójrzmy na to inaczej. Mam trzy tajemnice: Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Pana naszego Jezusa Chrystusa. A gdy dołączymy do tego żydowską miarę czasu, wszystko nam się bardzo prosto złoży – żeby było łatwiej wklejam „zegar Męki Pańskiej”. Czemu wszystko staje się prostsze? Bo wtedy rzeczywiście nam wychodzą trzy dni. Wydarzenia z Wielkiego Czwartku i Wielkiego Piątku rozgrywają się tego samego dnia, w Wielki Piątek po zmroku trwa już Wielka Sobota, zaś Wigilia Paschalna, którą przeżywamy po zmroku faktycznie sprawowana jest już w Niedzielę Zmartwychwstania. Myślę, że sprawę tego, że 4=3 mamy już załatwioną, jednak pomimo tego, że w Triduum Paschalnym czas liczymy trochę inaczej i bardziej skupiamy się na trzech tajemnicach, pozwolę sobie w dalszej części tekstu posługiwać się współczesną nam rachubą czasu.

Wielki Czwartek, czyli wieczerza, Kapłaństwo i Eucharystia. Liturgia Wielkiego Czwartku wprowadza nas w Triduum Sacrum i szczególnie akcentuje ustanowienie dwóch Sakramentów: Eucharystii i Kapłaństwa. Mam takie wewnętrze poczucie, że jest to świetne miejsce na streszczenie Liturgii Słowa i opisanie wymowy obmycia nóg, jednak nie będę się tym zajmował, od tego są kompetentniejsze osoby. Ja skupię się na tym co mnie dotyka najbardziej w ciągu tej Liturgii, czy jeden krótki fragment Słów Konsekracji, który wypowiadany jest tylko raz w roku – podczas Mszy Wieczerzy Pańskiej, czyli „On to w dzień przed męką za zbawienie nasze i całego świata, to jest dzisiaj, wziął chleb w swoje święte i czcigodne ręce (…)”. Właśnie te trzy wyrazy przemawiają do mnie najmocniej. To wszystko o czym słyszeliśmy w Ewangelii nie dzieje się 2 tysiące lat temu, to dzieje się właśnie tu i teraz. Tak jest podczas każdej Eucharystii, ale czy my, czy ja o tym pamiętam? Nie wiem, ale wiem, że w ten jeden dzień Kościół szczególnie o tym przypomina, a ja w tym wszystkim mogę uczestniczyć i to jest istota tego dnia!

Wieki Piątek, czyli samotność, upokorzenie i śmierć. Chrystus zostaje sam, w nocy został pojmany i uwięziony. Na pamiątkę tego Najświętszy sakrament od zakończenia Mszy Wieczerzy Pańskiej do Komunii Św. podczas Liturgii Męki Pańskiej, przechowywany jest w tzw. Ciemnicy. A sama liturgia tego dnia zwraca naszą uwagę na Mękę i Śmierć Zbawiciela. Liturgia rozpoczyna się od gestu najgłębszego uniżenia, czy prostracji. Dalej mamy oczywiście Liturgię Słowa z Męką Pańską „na role”, rozbudowaną Modlitwę Powszechną i to co mnie uderza, czyli Adorację Krzyża. Z pozoru prosty obrzęd: podejść, uklęknąć, ucałować i wrócić do ławki. Jednak w tym wszystkim jest coś większego, czego nie da się dostrzec, szczególnie gdy spogląda się na przebieg procesji i zajmuje się głownie tym, żeby to sprawnie przebiegało. Zbliżając się do Krzyża, możemy wejść w intymną relację z naszym odkupieniem. Możemy być tak blisko jak to tylko możliwe z Krzyżem na którym kona Chrystus, ofiara za nasze grzechy. Gdy to piszę mam przed oczami obraz starszej pani, która zbliżając się do krzyża ustawionego na środku kościoła, nagle uklękła i do adoracji „przyszła klęcząc”, gdy klękała, a zrobiła to w odległości kilku ławek, widziałem, że nie jest to dla niej łatwe ale podjęła ten trud, bo widziała w tym coś więcej, czego ja nie dostrzegłem.

Wielka Sobota, czyli wielka cisza. Właśnie ta cisza i towarzyszące jej oczekiwanie jest dla mnie najpiękniejsze i najtrudniejsze. Niby cały czas coś w kościele się dzieje, bo „święconka”, ale tak naprawdę, panuje wielka cisza – zupełnie tak jakby coś się zakończyło i nikt nie miał odpowiedzi na pytanie: „co dalej?”. A niby to dla nas takie oczywiste, że za kilka godzin wszystko się zmieni, że będzie już po wszystkim i Chrystus Zmartwychwstaje, przecież co roku zmartwychwstaje… I właśnie z tym wiąże się druga wyjątkowa rzecz tego dnia – oczekiwanie. Gdy zbliża się godzina rozpoczęcia Wigilii Paschalnej nagle tą ciszę zaczyna przerywać poczucie, że coś wielkiego wydarzy się już za chwilę, w moim przypadku jest to wręcz niecierpliwość, która bierze się też z tego, że ta liturgia zaczyna się później niż pozostałe, że już chciałoby się usłyszeć „Weselcie się już zastępy aniołów w Niebie…” czy to niesłyszane od tak dawna „Alleluja”, a tu nic… trzeba czekać.

Niedziela Zmartwychwstania, czyli życie, radość i zwycięstwo. Kiedy rozpoczyna się ten dzień już wiemy, więc nie będę się nad tym rozwodził. Zaczynam mieć coraz większą świadomość tego, jak ten tekst się wydłuża, więc nie będę opisywał wszystkiego, bo się po prostu nie da. Jednak skupię się na tym co niektórzy uważają za niepotrzebny szczegół albo jakieś moje widzi mi się. I słusznie uważają, bo to co za chwile opiszę są to szczegóły i myślę, że mało kto widząc coś takiego spojrzy na to w ten sam sposób jak ja. Mowa tu o tym wszystkim co dzieje się przed rozpoczęciem Liturgii Wigilii Paschalnej, i nie mówię tu o rozpaleniu ogniska czy zakończeniu adoracji w Grobie Pańskim – to by było za proste. Ja skupię się na przygotowaniu Ołtarza. Nie wiem jak Wam, ale mi czas Triduum Paschalnego kojarzy się nie tylko z wyjątkowymi liturgiami czy dekoracją grobu i ciemnicy, ale także z obnażonym Ołtarzem, który wskazuje nam na dwie rzeczy: na niesprawowanie Mszy Świętej w Wielki Piątek i Wielką Sobotę oraz na ogołocenie Chrystusa ze wszystkiego, bo przecież Ten, który leży właśnie w grobie oddał za nas wszystko co miał nawet Siebie Samego. A co ma do tego czas bezpośrednio przed Wigilią Paschalną? Wbrew pozorom wiele, musimy mieć świadomość, że moment w którym zbieramy się na Liturgię Wigilii Paschalnej jeszcze jej nie rozpoczyna, wciąż trwa Wielka Sobota i Chrystus leży w grobie, więc i obnażony ołtarz o tym nam przypomina. Gdy rozejrzymy się po kościele w ciągu tych ostatnich chwil przez rozpoczęciem Uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego, dostrzeżemy z łatwością, że „coś zaczyna się dziać”, „że to już”, że skończyło się oczekiwanie. Trochę się rozpisałem i chyba umknął mi w tym sens, więc streszczam. Ten ostatni moment przed Wigilią Paschalną jest dla mnie bardzo wyjątkowy, bo dzięki temu co musimy zrobić w ciągu kilku minut, panujący spokój i cisza grobu zostaje przerwana, tak jak tej Wielkiej Nocy dwa tysiące lat temu, o czym świadczy pojawienie się obrusu na ołtarzu, a przecież nie było go gdy się zebraliśmy, pojawienie się figury Zmartwychwstałego w grobie, a przecież jeszcze chwilę temu leżało tam ciało pozbawione życia. A w końcu przyjdzie moment, gdy po wielu czytaniach usłyszymy to wyczekiwane „Alleluja!”. Tym właśnie jest dla mnie to wszystko. Jest kresem oczekiwania, wszystko na co czekam właśnie się dzieje!

I tą radością z tego, że to wszystko na co z nadzieją oczekiwaliśmy właśnie się stało, możemy wyjść poza mury naszej świątyni i w uroczystej procesji rezurekcyjnej ogłosić całemu światu tę radosną wieść, że CHRYSTUS ZMARTWYCHWSTA!

Na koniec mogę Cię tylko zachęcić do spojrzenia na to wszystko co będzie się działo w trochę inny sposób. Spróbuj przyjrzeć się temu wszystkiemu co będzie się działo, każdemu symbolowi, każdej rzeczy która Cię zadziwi i zapytać siebie czy właśnie w tej jednej drobnej rzeczy Pan Bóg nie mówi do Ciebie konkretniej i mocniej niż we wszystkich pozostałych.

U progu tego czasu życzę Wam wszystkim owocnego czasu i wielkiej radości jaka płynie z tych Trzech świętych dni.

Tomasz Dragańczuk