Gdy tak teraz siedzę i myślę, wciąż widzę i słyszę to wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni, wciąż słyszę ten hałas na korytarzach, za którym jednak tęsknie, wciąż mam przed sobą obraz zasłuchanych uczestników, gdy w czasie katechezy słuchają świadectw, piosenek czy też oglądają jeden z wielu filmów. Wciąż nie przestaję trwać w zadziwieniu, które trwa od momentu, gdy usłyszałem słowa „ale z tą Talithą to pojechałeś…”. To wszystko i wiele więcej sprawia, że czuję się spełniony i przepełniony myślą, że to wszystko „miało sens”.

Napisałem we wstępie o katechezach, i o nich chciałbym, właśnie opowiedzieć. Pamiętam, że gdy zaczynałem je przygotowywać nie miałem pojęcia, jak to będzie wyglądało i czy jestem w stanie poprowadzić to tak, aby ta godzina dziennie nie była zmarnowana. Wiedziałem, że są to najtrudniejsze spotkania, które było mi dane do tej pory prowadzić, wiedziałem tez, że osoby do których byłem posłany są różne i tak naprawdę nie wiem kim są, czy też będą. Miałem wiele obaw, ale powiedziałem sobie, że zrobię to, bo nawet dla jednej osoby będzie warto.

Cóż dawno się tak nie pomyliłem… Tych osób, jak się okazuje było więcej, a jedną z nich jestem ja sam. Skąd wiem, że było tych osób więcej niż jedna? Z obserwacji i rozmów. Było kilka takich momentów, które, jak to mówiłem, mnie podbudowały. Takim właśnie momentem był piąty dzień naszych rekolekcji, kiedy podczas naszych rekolekcji odbywała się spowiedź. Tego dnia odbyła się, chyba najtrudniejsza katecheza dla zerowego stopnia, ja uważałem ją za tą do której dążą wszystkie poprzednie i z której wypływają wszystkie następne. Tego dnia świadectwo o swojej walce i wychodzeniu z dołu składałem właśnie ja, było to dla mnie strasznie trudne, ponieważ odważyłem się o tym wszystkim opowiedzieć po raz pierwszy. Po tej katechezie, w czasie której dało się odczuć obecność i działanie Ducha Świętego, odbywały się modlitwy wieczorne połączone ze spowiedzią, w czasie tych modlitw, mogłem obserwować, jak poszczególne osoby wstawały i wychodziły z kaplicy na spotkanie z Przebaczającym Bogiem. Było to dla mnie bardzo budujące i radosne, szczególnie gdy niektóre z tych osób patrzyły w moją stronę i po prostu się uśmiechały. Niby prosta rzecz, ale była ona dla mnie umocnieniem i dowodem na to, że ja, słaby i pełen wad, mogłem tym młodym ludziom, głosić Bożą Miłość i w pewien sposób przyczynić się do ich walki ze swoimi słabościami. Następnego dnia ta moja radość była już pełna. Wszyscy, jako jedna wspólnota, mogliśmy karmić się Chlebem Życia, co niestety wcześniej się nie wydarzyło.

Jeśli chodzi, o to co poza wspomnieniami zostanie we mnie, to na pewno będzie to pamięć o tym, że nie ważne jak mocno upadnę, i nie ważne jak zwątpię w swoje możliwości i Miłość Bożą, jest Ktoś kto mi pomoże wstać i wskaże drogę do drugiego człowieka.

Za to co dobre dziękuję, za to co złe przepraszam… Za wszystko co się dokonało CHWAŁA PANU!